"Radku, czy mam zadzwonić do twojej żony?"
- Do programu dostałem się przypadkowo, gdzieś mignęła mi informacja o nowym TV show. Na casting zostałem zaproszony 19 stycznia - po pierwszej selekcji kandydatów. Łącznie było 7 etapów. O zakwalifikowaniu się dostałem informację tydzień przed startem - wyjaśnia Radosław Palacz, finalista Big Brothera.
Piekarzanin wspomina program jako świetna przygoda, która odjęła mu mentalnie kilka lat. Sam program i siedzenie w środku ocenia jako nudne - momentami nic sie nie działo. Przez kilkanaście tygodni (3 miesiące) przebywał cały czas z tymi samymi osobami - limit tematów w końcu się wyczerpał. Najciekawszymi momentami były te, w których wzywani byli do "Wielkiego Brata" na wypełnienie określonego zadania, Palacz określił je mianem "cudów na kiju". - Jednego wieczoru tak pobalowaliśmy, że urwał mi się film. Rano, gdy wstałem wystraszyłem się, bo nie pamiętałem co się stało. Jednak, gdy zobaczyliśmy nagranie obawy zniknęły. Później dowiedziałem się, że Wielki Brat zapytał mnie, czy ma zadzwonić do mojej żony.
W trakcie tych trzech miesięcy piekarzanin nie odpoczywał. Jego mózg pracował na pełnych obrotach - był w permanentnym stresie. Uczestnicy programu nie wiedzieli, o której godzinie zostaną wezwani i zostanie przydzielone im zadanie. Wyzwania bywały trudne. Palacz wspomina o zadaniu, podczas którego dostał 2000 zł na zakupy na tydzień dla całej ekipy. Ceny w sklepach były wygórowane i nieproporcjonalne, przykładowo mydło kosztowało 200 zł, a wódka 20.
Rodzina na pierwszym planie
Przed wzięciem udziału w programie Palacz urządził konsultacje rodzinne. Do stołu zasiedli: żona - Joanna, synowie - Maciej i Oskar oraz rodzice. Rodzina wzięła pod uwagę wszystkie "za" i "przeciw" i wspólnie zadecydowali o udziale Radosława. Decyzja nie była prosta - głowy rodziny miało nie być przez ponad kilka tygodni, taka rozłąka była trudna zarówno dla żony, jak i synów. Jak się później okazało - to oni byli największymi kibicami Palacza. - Pamiętam jak dziś, że żona powiedziała mi, że mogę iść, ale mam nie narobić głupot. Słowa dotrzymałem.
Przez pełne 12 tygodni Palacz nie miał kontaktu z rodziną, dostał tylko życzenia na kartce. To był ciężki moment w życiu. Wspomina, że gdyby na początku programu nie zrobił sobie kalendarza, nie wiedziałby jak dziś dzień. Trochę jak Cast Away poza światem, tylko Palacz w Big Brotherze był w centrum świata.
Po powrocie do domu nastała nowa rzeczywistość, do której trzeba było ponownie przywyknąć. Sława przytłaczała Radosława. Pewnego razu, gdy wyszedł po bułki rozdawał autografy 40 minut. Spokojne wyjście z domu graniczyło z cudem. - To był ciężki czas, ponieważ byłem wszędzie rozpoznawany. Raz jak poszedłem do Agory do jubilera po prezent dla żony, ustawiła się do mnie gigantyczna kolejka, a wszyscy po autografy i zdjęcia. Słynni paparazzi trafiali się również pod domem piekarzanina. Raz zauważył młodych chłopców, którzy robili mu zdjęcie przez okno. Później otrzymał je na Facebooku. Czuł się obserwowany.
Sława minęła, dobre serce pozostało
Od udziału w programie minęły już 3 lata. Palacz nadal dobrze wspomina swój udział. Okres "złej sławy" minął. Teraz fame pomaga mu w dobroczynnych celach, jak zbiórki społeczne, przykładowo dla Ukraińców. Fala hejtu minęła i pozostały korzyści. - Jestem współwłaścicielem firmy produkującej meble na wymiar z siedzibą w Piekarach. Autografy zostawiałem kilka razy, w tym m.in. w Hamburgu byliśmy łącznie 3 dni. Zostaliśmy przyjęci po królewsku. Klienci widzieli we mnie człowieka.
Obecnie Palacz wiedzie spokojne życie. Realizuje się zawodowo. W międzyczasie angażuje się w zbiórki społeczne i tworzy filmy na tik-toku, które widział chyba każdy piekarzanin.